xoxo
Mia.
***
Z pamiętnika Lynn Rols.
25 sierpnia 2012r.
Dzisiaj byliśmy na Pokątnej, James jak zawsze udawał
głupka. Myślę, że go lubię. Nawet bardzo, całkowicie nie rozumiem Lilki.
Właściwie, nie wiem co sądzić. Przyjechała motorem. To takie mugolskie coś, co
chciałby mieć Syriusz. Nie zrozum mnie źle, kocham Lily, ale to, jak odrzuca
Jimmiego jest…zasadniczo nie dobre. Przecież on jest taki słodki, uroczy i
przystojny. Ma wspaniałe poczucie humoru, jest kapitanem drużyny, dobrze się
uczy. A gdy się uśmiecha, to przypomina małego łobuziaka.
Kupiłam wszystko co było trzeba, Dorcas ciągle
narzeka, że chce nową szatę, a Ann rumieni się na samo słowo Remus. On sam
zresztą też. Peter zrobił się jeszcze bardziej zamknięty w sobie. A Lily
całkowicie się zmieniła.
Po raz drugi nie mogę się doczekać początku szkoły.
***
-Lily! Lil, obudź się słonko. Heeej. – cichy głos
przedzierał się przez głęboki sen nastolatki. – Wstawaj. Dzisiaj jedziesz do
szkoły.
Rudowłosa powoli otworzyła oczy i nieprzytomnym
wzrokiem spojrzała na przyjaciela, który w tej chwili uśmiechnął się łagodnie.
-Adam? – lekko zachrypniętym głosem wymówiła imię
chłopaka. – Już pierwszy?
-Tak maleńka, już pierwszy. Wstawaj, pomogę ci się
spakować. – rozbudzona Lily uśmiechnęła się z wdzięcznością. Adam Biersack był
jej najlepszym przyjacielem. Prawie bratem. Był z nią zawsze od…zawsze. Urodził
się dwa lata wcześniej ale z powodu choroby spędził w szpitalu trzy pierwsze
lata życia. To on opatrywał jej kolana, to on pomagał z lekcjami i to on groził
tym, co grozili jej. Nie obchodziło go to, że normalny jedenastolatek gra w gry
lub lata z kolegami. On zawsze przy niej był. Wtedy gdy matka po raz pierwszy
ją uderzyła i gdy dostała jedynkę. Zawsze.
- Ja idę się odświeżyć. – rozejrzała się po
zagraconym strychu. – A ty jakoś to ogarnij, okay?
-Jasne. Idź już. – brunet machnął ręką w stronę
łazienki.
Lily wzięła szybki prysznic i zamotana w ręcznik
weszła do pokoju, który był w dużo lepszym stanie niż 10 minut temu. Do połowy
spakowany kufer stał otwarty na środku, a Adam krążył po pokoju zbierając
rzeczy.
Hello, little girl.
Hello, little girl.
Hello, little girl.
-Daj spokój , Beatlesi z
rana? – dziewczyna uśmiechnęła się kpiąco. – No i nie narażaj mnie na utratę
słuchu. Twój głos jest okropny.
- Nie to krzyczałaś w nocy, kotku. –
Biersack mrugnął do niej, a Lily w odpowiedzi pokazała mu język i zaczęła
okładać po plecach „Historią magii” krzycząc przy tym „Zbok! „.
***
- I pamiętajmy, wstęp do Zakazanego
Lasu, jak sama nazwa mówi jest ZAKAZANY. – przy tym słowie dyrektor spojrzał na
stół Gryffindoru, a dokładnie na siedzących obok mnie Huncwotów, którzy zaczęli
suszyć swe zęby w marnej imitacji uśmiechu.
- Nie wiem o co chodzi, przecież my
tam nigdy nie byliśmy, prawda Luniaczku? – Potter zrobił zeza w stronę
blondyna.
- Szlaban w trzeciej klasie. –
mruknął cicho tamten na co przewróciłam oczami. No jasne, oni nawet szlabany dostają ciekawe.
- Evans. Ubyło ci bioder, zjedz coś
bo wyglądasz jak anorektyczka. – Syriusz nie zważając na moje protesty pochylił
się nad stołem i dołożył mi ziemniaczków.
- Och, a myślałam, ze faceci lubią
takie szkielety. – teatralnie westchnęłam. – I cała moja praca na nic.
- Szkielety są atrakcyjne dla kogoś
kto lubi kości. – Dorcas się wtrąciła i dołożyła mi jeszcze udko kurczaka.
Uśmiechnęłam się pod nosem, a James i Peter otwarcie zaczęli się śmiać, za to
Syriusz wyglądał jakby go spetryfikowano.
- Prawda Łapciu? – Remus włożył
tyle ironii w ksywkę Blacka, że ten aż zbladł.
- Dobra! Koniec tego! Do jedzenia,
już! – Lynn uspokoiła ich swoim dźwięcznym głosem i nie zdziwiło mnie zbytnio,
że do jej polecenia dostosowali się wszyscy w promieniu dziesięciu metrów. Sama
wzięłam się do jedzenia hm…teraz co najmniej potrójnej porcji.
- Głupie, głupie, ziemniaki. Co się
tak patrzysz, co? To, że jesteś ziemniakiem cię nie usprawiedliwia. –
mamrotałam pod nosem dziobiąc widelcem ale szybko wzięłam się do jedzenia. Jak
dobrze było wreszcie zjeść coś zjadliwego. W myślach pobłogosławiłam skrzaty
które to wszystko zrobiły.
- Lily ! Chodź już, mamy
odprowadzić pierwszaków. – Remus krzyknął do mnie. Osz ty, nawet nie zauważyłam
jak minął ten czas.
- Idę ! – odkrzyknęłam, co brzmiało
trochę jak „Infhgrę” , ponieważ miałam w buzi co najmniej dwa muffiny. (poświęciłam się i sama wypróbowałam jaki
wydam dźwięk, także „Infhgrę” jest całkowicie prawdziwe. Ave dwa cudowne
muffiny. Dop.aut. )
***
Gryfoni nie byliby Gryfonami gdyby
na rozpoczęci roku nie urządzili by imprezy. Ledwo prefekci zdołali zagonić
pierwszaków, a Black już zaczął wyganiać każdego poniżej czwartego rocznika. W
tym samym czasie Rogacz zniósł z ich wspólnego dormitorium kilka kartonów
Ognistej Whiskey, kremowego piwa i różnych magicznych drinków.
Oczywiście dziewczyny były już
przebrane i umalowane, a prefekci naczelni zostali przekupieni butelką
rosyjskiego trunku, który na dobrą sprawę był zapewne od Petera Petegreewa od
którego, jak powszechnie wiadomo, można dostać wszystko czego się zamarzy. Od
stroju Ludwika XVI przez najróżniejsze słodycze do alkoholu. Taki Hogwarcki
Diler.
- Remus ! Kto załatwia muzykę? –
Dorcas napadła na blondyna gdy ten samotnie popijał sobie w kącie.
-Nie wiem, jakiś Krukon, a co? –
prawdę mówiąc, niezbyt go to interesowało. Gapił się w tej chwili na Ann, która
śmiała się z jakiegoś żartu. Odrzuciła do tyłu głowę dzięki czemu widział jej
cudowną [w jego mniemaniu] szyję. I te rumieńce. Poczuł jak krew uderza mu do
głowy i innej części ciała gdy zobaczył jak cudownie opina jej figurę błękitna
sukienka.
- Przydałyby się też wolne kawałki,
mamy z Lily zakład. – czarnowłosa uśmiechnęła się szeroko. – To ja już idę. – i
odeszła zostawiając Luniaczka samego.
***
-Lily, mówię ci, że ten zakład jest
idiotyczny! – spojrzałam na Lynn podnosząc jedną brew.
-Niby w którym momencie?
- On jest całkowicie nie w twoim
stylu! – Jakby się zastanowić to w moim. Tylko, że oni znali inną mnie.
Przewróciłam oczami i jeszcze raz wyjaśniłam to przyjaciółce.
- Zmieniłam się.
-Wiem Lily, wszyscy to widzimy. –
odparła tamta łagodnie, przez co ledwo ją słyszałam. – Ale…ten zakład, to
naprawdę, naprawdę idiotycznie kretyńskie. – miała rację, ale co tam.
-Carpe diem, Rols, carpe diem. –
puściłam oczko Davidowi z siódmego roku. – Niezły. – oceniłam go szybko. Wysoki
brunet. Ładna buzia. No i gra w quiditha.
-Lily! Lily! No Evans do cholery! –
Dorcas przepychała się do nas. – Pamiętaj, zakład kończy się o północy! Póki co
zero - zero !
-Zero – jeden kotku. Dla mnie. –
poprawiłam sukienkę. Klasyczna mała czarna. – To…ja już idę Lynn. Do zobaczenia
później.***
EDIT: minuta Po wstawieniu, nie Wiem czemu robi Się to białe tło ;c
Jakby ktoś Wiedział to proszę Napisać :)